O informatyce, po swojemu, inaczej

Wiosno wpadnij przez okno!

Za długo już jest zimno. Ten marazm prędzej, czy później musiał dopaść i mnie. A tak na serio, to witam wszystkich po jakże długim weekendzie majowym. Wypoczęty, ze zmienioną tapetą na ekranie mojego komputera mogę w końcu trochę coś „pogadać”, popisać do Ciebie, Drogi Czytelniku.

Niedawno świętowaliśmy z Helionem Dzień Książki, w związku z tym dla tych, co mają Facebook’a dodanego do lubianych i jeszcze włączoną obserwację dowiedzieli się, że znowu zostałem pokonany przez swoją słabość, jaką niewątpliwie jest, że po każdej promocji mówię sobie „ta półka już jest kompletna — nic więcej już nie potrzebuję na chwilę obecną kupować”, ale… promocja 2 za 1… no i nabyłem coś do GIT-a i jeden e-book, który ma mi pomóc (głównie psychicznie chyba) przetrwać w walce z zaniedbanym kodem w starej technologii. W zasadzie tylko tego już mi tematycznie do korpo-pracy brakowało, więc nie jest to nietrafiony zakup.

Jako że trafiłem na listę osób, które pracowały 4-5 maja, z czego teraz się cieszę, bo u nas pogoda była tragiczna. W te dwa dni w międzyczasie popracowałem trochę nad kompletowaniem bibliotek do aplikacji, która (mam nadzieję) bierze udział w konkursie „Daj się poznać 2017”, ale więcej o tym w kolejnym wpisie, ten wpis chciałbym poświęcić trochę innemu projektowi.

Mowa tutaj o projekcie FitMaker, który możecie podejrzeć u mnie na Githubie. Jako lider drużyny mamy za zadanie zrobić prosty program, który będzie pomagał osobie utrzymywać dzienne zapotrzebowanie kaloryczne. Jako że minęło już trochę czasu, nasz wykładowca oczekiwał konkretnych informacji o postępach. Po krótkim przedstawieniu informacji umowiony kolejny termin omówienia terminów (patrząc dziś) będzie dokładnie za tydzień. Zażartowałem sobie, że musimy brać pod uwagę, że majówka, długi weekend i możemy mieć delikatny poślizg z realizacją planów, no bo cóż lepiej motywuje, niż deadline? Nie spotkaliśmy się w tym samym punkcie, no i dostaliśmy taką „ukrytą rózgę przez plecy”, to jest coś takiego, kiedy ktoś nie chce Ci dosłownie zwrócić uwagi, ale przy okazji wytknie ogólne tendencję do aktualnej sytuacji, w tym wypadku zrzucił to na cały kraj, że Polacy więcej świętują, jak pracują.
Wniosek-nie każdego bawi to samo :p A serio, nie na wszystko lider może sobie w każdej sytuacji pozwolić. I nie mam tu na myśli złośliwości, czy coś w tym stylu, tylko to coś takiego, jakbyś powiedział szefowi, że „no mamy 2 tygodnie, ale skoro mam wolne, to wyłączę telefon służbowy i odpocznę z rodziną, kumplami, wiec nie bądź zaskoczony, że moja ekipa się nie wyrobi”. No tak, po prostu nie wypada.

Mogłeś przecież negocjować i przesunąć o tydzień. 

No tak, ale czas jest dla każdego taki sam, a semestr można rozciągnąć tylko do czerwca, bo (z lenistwa) nie mam ochoty poprawiać się we wrześniu. Mam nadzieję, że jeszcze w tym, czy następnym semestrze z ciekawości zagrałbym taki bluff. Jak w pokerze-niby nic nie mam teraz na ręku, ale za 2 karty dalej (w tym wypadku, 2 tygodnie) mogę już mieć całkiem silną rękę.

W międzyczasie wrzucił się właśnie MVP programu SHS. Link będzie w README repozytorium. (22:40)

To tyle, co chciałem porozmawiać z Wami o projektach (niby tylko szkolnych), ale jednak wymagających zgrania z zespołem.

A właśnie! Z Zespołem. 

Kiedyś, kiedy byliśmy w gimnazjum, liceum, podstawówce, rzeczy do pracy w tzw. grupach można było rozwiązać albo w ciągu jednych zajęć, albo spotkać się u kogoś, albo na okienkach. Jak zrobić to na studiach, gdzie spotykasz się raz w tygodniu, a Twoi koledzy z mieszkają od Ciebie średnio 30 km? Właśnie wtedy zrozumiałem, jak wielkim krokiem na drodze mojego rozwoju było zapisanie się do konkursu „DSP 2k17”, gdzie regulamin wymusza publikowanie kodu źródłowego na repozytorium.

Kiedy moi znajomi nie byli zainteresowani, nie wciągnęli się aż tak, nie czuli potrzeby interesowania się tą tematyką, a ja sam potrafiłem tylko wrzucić, utworzyć nowe, i pullnąć oraz commitować powiedział do ekipy – „każdy musi mieć konto na Github”. Okazało się to naszym kluczem do sukcesu.

Nie wliczając naszych zdolności do programowania w Javie, nie licząc dobrego zarządzania zasobami ludzkimi przez lidera drużyny, całą resztę doskonale odegrał Git. Nie było trzeba się spotykać w jednym miejscu, nie było trzeba nawet umawiać się na jedną godzinę, żeby wspólnie pisać w jednym czasie, każdy, kto miał coś konkretnego do wrzucenia, chciał podejrzeć nasz postęp i podpiąć nasze metody do swoich klas mógł to robić szybciej i swobodniej, bo co do czego możemy się cofnąć do poprzedniej wersji plików. Dodatkowym atutem okazało się, że spotykając się na zjeździe, mogliśmy otworzyć w przeglądarce swój kod źródłowy, pogadać o nim, dopytać się, doprecyzować między sobą niejasności.

Mamy maj, więc ten wpis pełen entuzjazmu, mimo tego, że po pierwszym popołudniu upału już była ulewa z piorunami, niech natchnie Cię, Drogi Czytelniku do działania wiosną. Ja już nie zwlekając, publikuję to, co przed chwilą przeczytałeś i biorę się za pisanie o Say Hear See.